wtorek, 31 marca 2015

Tsukiyama x Kaneki ~. Umysł.

Od Autorki : Będę od dzisiaj miała wolne i mam trochę weny więc zastanawiam się czy nie stworzyć więcej shotów w krótszym czasie. Problem jest jeden - nie mam pojęcia o czym pisać. Nie chcę się zmuszać, a najlepiej by paringi były ciekawe i takie których jeszcze tutaj nie ma. Jakieś pomysły ? I standardowo komentarze. ;)
Paring : Tsukiyama x Kaneki
Z Anime : Tokyo Ghoul

Włóczył się po ulicach. Bez celu. Jak zawsze. Bał się odrzucenia ze strony jedynych osób na których mu zależało. Aogiri już nie istaniło. Anteiku również. Nie posiadał miejsca do którego mógłby spokojnie wrócić. Nazwać domem. Osiągnął swój cel. Chociaż nie. Nie do końca. Obwiniał się. Że nie zdążył na czas. Że mu się nie udało. Przez niego zginął Yoshimura. Gdyby tylko wtedy zdążył... Białowłosy z impentem uderzył zaciśniętą dłonią w ścianę bloku mieszkalnego powodując, że tynk zaczął się sypać, a w murze powstała dziura wielkości dłoni. Szare oczy obserwowały nawet najmniejsze szczegóły od wystraszonej myszy przebiegającej pomiędzy śmietnikami do zachmurzonego nieba z którego chwilę potem zaczął lać obfity deszcz. Kaneki uniósł dłoń ku górze po czym nie myśląc za wiele uruchomił kagune by wspiąć się na szczyt budynku. Bose stopy nie czuły zimna, a czarna koszulka wraz z krótkimi do kolan spodenkami niemal całkowicie mokre przykleiły się do zimnego, martwego ciała jakie posiadał. Nie wydając z siebie żadnego dźwięku usiadł na krawędzi dachu i objął dłońmi kolana wgapiając się w pogrążone deszczem miasto. Nie obchodziło go, że z każdą chwilą coraz bardziej przypomina mokrą kurę. W końcu nie mógł zachorować. Ghoule były odporne na ludzkie zakażenia powstałe w tak żałosny sposób jak przeziębienie. W istocie ludzie byli bardzo kruchymi istotami. Nawet jeśli Ken był człowiekiem tylko w połowie nie mógł się pogodzić ze stratą. Dróga połówka mówiła mu jednak, że to nic takiego. Że może dalej iść przed siebie. Jedyne co musi zrobić, to zaakceptować swoją mroczną stronę. I to było najgorsze. Nie mógł pozwolić sobie na ponowną stratę kontroli. W obecnej chwili nie czuł nic. Totalna pustka jaka owładnęła jego umysł i ciało ulotniła się w postaci bezuczuciowych wspomnień. Dźwięk deszczu uspokajał i skutecznie zagłuszał niechciane emocje. Po chwili do odbijającej się od betonu wody dołączył odgłos kroków. Srebrnowłosy po woli odwrócił wzrok w stronę przybysza. Mężczyzna stał z parasolką wpatrując się w chłopaka po czym bez ceregieli wyciągnął do niego przyjazną dłoń.
-Mówiłem, że nie potrzebnie się w to angażowałeś. -Zaczął w końcu przerywając ciszę swoim aksamitnym głosem. Kaneki patrzył na niego bez wyrazu nie poruszając się nawet o milimetr. Mimo wszystko ten mężczyzna na pewno nie powinien tu być.
-Nie powinno Cię tu być Tsukiyama. -Odezwał się ignorując jego poprzednią wypowiedź. Mimo woli ujął wyciągniętą rekę wpadając wprost w objęcia fioletowowłosego. Nie dbał o to co może się stać. W prawdzie wiedział czego od niego chce Tsukiyama. Nie na darmo nazywali go smakoszem. Odetchnął cicho po czym wyprostował się strzepując jego dłonie ze swoich barków.
-Chodźmy. -Powiedział biorąc srebrnowłosego za rękę po czym podążył w stronę wyjścia z dachu. Kaneki bez słowa go obserwował jak zahipnotyzowany podążając za nim. Od czasu do czasu jednak ogarniały go wątpliwości czego skutkiem zatrzymywał się, albo zwalniał kroku. Tsukiyama na pewno chciał wykorzystać okazję by go zjeść. Tak, to musiało być to. Pytanie czy na to pozwoli ? Nic go nie trzymało na tym dziwnym świecie. Stracił wszystko. -Chodź. -Poganił go w końcu oglądając się za siebie. Od razu rozpoznał wahanie nie na twarzy chłopaka. Westchnąwszy zatrzymał się w miejscu i zmróżył oczy wykonując ten swój ,,artystyczny" gest. -Nic Ci nie zrobię. Jakoś się powstrzymam. Ale musisz ze mną wrócić, jasne ? Nie mam zamiaru więcej starać się Ciebie zatrzymać przed samobójstwem.
-Nie wierzę Ci. -Oznajmił na miejscu nie kryjąc nawet podejrzenia jakie zabrzmiało w jego głosie. Tsukiyama westchnął męczeńsko.
-Mamma mia. -Szepnął wywracając oczami. Złapał chłopaka za podbródek i nie dbając o przesadną delikatność stosowaną tylko w kierunku żałosnych ludzi zbliżył do siebie wbijając się w malinowe, głodne usta. Trwało to tak krótko, że zanim pocałowany zdążył zainterweniować mężczyzna ponownie prowadził go na dół. -To musi Ci wystarczyć. -Kaneki uśmiechnął się pod nosem i uniósł paznokcie pomalowane czarnym lakierem do napuchniętych ust przejeżdżając po całej ich długości. Może jednak nie stracił wszystkiego. Mimo ten facet był ostatnią osobą do jakiej mógł się przywiązać nie zamierzał na razie posówać się dalej. Nie do czasu kiedy sam przyzna się do popełnionego przed chwilą czynu i wyjaśni jego znaczenie. Może być zabawnie.


piątek, 27 marca 2015

ItaSasu ~. Przeklęty.

Od Autorki : Oto nowa reguła : aby pojawił się kolejny post muszą być przynajmniej trzy komentarze. Szkoda przyznać, ale mam braki weny jeśli nikt nie komentuje. Rozleniwiłam się i uzależniłam od tego. Przepraszam ;p. Kolejne, bo już piąte ItaSasu. Mam nadzieję, że się o to nie gniewacie. Tym razem chyba napisałam coś pożądniejszego i póki co zamierzam zająć się opowiadaniami na drógim blogu.
Paring : ItaSasu
Z Anime : Naruto

Wzrok nie był czymś co by go specjalnie interesowało. Zawsze był. Tak po prostu. Tak jak instynktownie, kierowany życiowymi impulsami potrafił widzieć. Ale czy na pewno ? Wzrok to tylko powierzchowna nazwa. Widzisz. Dostrzegasz kolory, światło, a czasami nawet najmniejsze szczegóły. Podobno to określa się mianem ,,dobrego wzroku". Prawda leży nieco głębiej. Powierzchowne przedmioty jakie potrafimy dostrzec są niczym więcej jak przedmiotami. Zwykłą rzeczą materialną potrzebną do codziennego fukcjonowania. Tak wiele osób to potrafi, że stało się normą. Ale kto na prawdę widzi ? Potrafi wejrzeć do środka człowieka, tam gdzie zwykły wzrok nie dosięga odkrywając jego najmroczniejsze tajemnice i najbardziej skrywane sekrety. Obdzierając z prywatności i godności ludzkiej stajesz się całkowicie bezbronny. Własnie dlatego ta umiejętność jest tak żadka. Wymaga wiele czasu i umiejętności by ją opanować. Ciemnowłosy mimo woli uśmiechnął się. Czerwone oczy Uchihy przeszywały go na wskroś. Wchodziły w najgłębsze zakamarki duszy chłopaka szukając jakiejś luki. Punktu za który może chwycić i wykorzystać przeciwko właścicielowi. To była jedyna osoba, która miała spojrzenie lepsze niż jego. Itachi Uchiha. Przekleństwo czy zbawienie ? Osoba, która miała wybawić go od męki nazywanej ,,życiem bez celu" czy zdrajca, który poniesie konsekwencje nazywane śmiercią ? Ta dróga opcja bardziej mu pasowała. Była prawdopodobniejsza, a umysł chciał dopuścić tylko ten jeden cel. Zabij. Zniszcz. Sasuke nie ruszał się. Obaj stali od siebie w pewnej odległości lustrując się czerwonym wzrokiem. Tak łatwo można było w tej chwili oderwać stopy od przyjemnej ziemi i ruszyć wprost w paszczę wilka. Jakim więc cudem dał się pochłonąć sharinganowym tęczówką ? Kiedy pozwolił by jego wnętrze zostało ograbione z godności ? Przecież wiedział jak patrzy Itachi. Zaglądał wszędzie. Wszystko wiedział. Zawsze był taki bezczelny. Żadnego poczucia odpowiedzialności, czy chociażby minimalnego wstydu. Tylko inteligencja i spryt. Zimne oblicze, nie zmienna od wielu lat twarz mordercy. Nie wytrzymał presji. Rzucił się w jego kierunku błyskawicznie dobywając niezwykłej katany, do tej pory skrytej bezpiecznie na plecach.
-Jesteś skończony. -Mówi mimo iż sam w to nie wierzy. Nie czuje swojej przewagi. Nie ma pewności czy uda mu się wygrać. Dlaczego więc tak desperacko trzyma się życia ? Tak bardzo chce zostać zaóważonym ? Tu już nie chodziło o zasadę zemsty. Tu chodziło o uwagę. Uwagę, której teraz nie dostawał. Przez wiele lat zadowalając się wspomnieniami, dzięki którym doszedł tak daleko. Był tu, tuż przed nim. Miał szansę zakończyć to co zaczął, a wraz z tym wydarzeniem umarłaby w nim ostatnia cząstka człowieczeństwa. Celem Sasuke zawsze był Itachi. Można więc śmiało stwierdzić, że był powodem dla którego jeszcze żył. Nie popełnił samobójstwa chodź o tym myślał. Kiedyś targały nim sprzeczne uczucia. Dlatego był słaby i pozwolił by ponownie mu to zrobił. Zawiódł. Skrzywdził. Odebrał to co jeszcze pozostało. Złość i flustracja nie mogły zostać zignorowane. Kłębiły się w nim nieznośnie gryząc. A on to widział. On to wszystko zaóważył. Itachi... na prawdę ma niezwykłe oczy. A może to nie oczy ? Więź ? Nie taka jak przedtem, ale jednak. ,,Jesteśmy niezwykłym rodzeństwem". Słowa te wyryły się w jego umyśle, zakleszczyły i nie chciały puścić. Uchiha wykorzystując chwilę nieuwagi boleśnie złapał jego nadgarstek. Wszystko trwało zaledwie ułamek sekundy. Katana potoczyła się po marmurze wydając przeraźliwe dźwięki, a obaj mężczyźni nie mieli już broni. Patrzyli sobie w oczy starając się dojrzeć coś w tych należących do drógiego. Mimo iż zwykle przychodziło to z łatwością to właśnie była jedna z tych nielicznych sytuacji kryzysowych. Łasic mocniej ścisnął nadgarstki brata popychając go na najbliższą ścianę, by następnie unieść jego dłonie ku górze nie dając szansy na ucieczkę.
-Zbyt porywczy. -Wyszeptał nad jego uchem powodując wybuch od dawna skrywanych uczuć. Wystarczyło tylko jedno zdanie i chwilowy, ulotny uśmiech przepełniony kpiną. Nim jednak zdążył zrobić cokolwiek po za zaciśnięciem zębów padły kolejne słowa : -Naiwny. -Usta Itachiego niebezpiecznie zbliżyły się do twarzy chłopaka wykrzywiając się w samozadowoleniu. -I nadal tak samo niewinny jak wtedy gdy Cię porzuciłem. -Dokończył przejeżdżając językiem po szyi chłopaka, aż do obojczyków. Sasuke zadrżał instynktownie, pod wpływem zagrożenia uwalniając przeklętą pieczęć. Skrzydła skutecznie zwiększyły dystans między nimi.
-Jesteś pojebany. -Szepnął z wyraźnym obrzydzeniem krzywiąc się i opierając o ścianę. Serce biło mu jak szalone. Z niechęcią przyłożył rękę w miejsce po którym niedawno co sunął język brata zcierając mokrą ślinę.
-Jak cała nasza rodzina, braciszku. -Szepnął Itachi przymykając zmęczone powieki. Był już zirytowany tą szopką. Trzymał się na nogach tylko dla jednego celu. Miał nie pokazywać swojego prawdziwego oblicza, a na to było już za późno. Zimny, wyrodny brat nie zmącony wahaniami psychicznymi. Tak to miało wyglądać. Łasic jednak przywykł, że jego genialne plany szlak bierze jeśli chodzi o jego małego, głupiego brata. Uchiha ruszył na sharinganowca w między czasie przywołując w dłoń katanę. Nastąpił wybuch. Potem kolejny, jednak jedyne co udało się osiągnąć Sasuke to kilka podknięć Łasica i lekkie zranienie na policzku. Może i mógłby zrobić więcej, ale miał już dość. Chwilka wahania. Jedna, żałosna chwila zaważyła nad całym jego losem. Itachi powalił go na ziemię siadając mu na udach i używając jakiegoś jutsu paraliżu. Chłopak był jawnie przerażony. Wcześniejsza akcja nim wstrząsneła. Nie wiedział co myśleć. Mimo iż nigdy nie podejrzewał by go o takie słowa... podobało mu się to. I dlatego ta prawda była najbardziej przerażająca. Uwaga jaką poświęcał mu Itachi. Oczy pełne zdecydowania, chłodu i poczucie własności przemawiające przez jego ciało.
-Mój. -Szepnął jak by dokładnie wiedział o czym myśli chłopak. Pochylił się wczepiając w szyję Uchihy i tworząc na niej małą, krwistą malinkę. -Tylko mój. -Dodał pewniej zaciskając palce na jego nadgarstkach. Dziedzic klanu nawet nie miał szansy się sprzeciwić. Nie chciał. Z niecierpliwością udało mu się poruszyć pod bratem przywołując na jego twarz dziwny, szaleńczy wyraz. Miał rację. Od chwili w której nie zabił go wraz z resztą klanu należał do Itachiego. Ciało, zarówno jak i dusza. Wszystko co posiadał było zależne od niego. Bo jak wytłumaczyć fakt, że manipulował nim w każdej nawet najkrótszej chwili jego życia ? Wszystko zawsze przesłaniał Itachi. Wszystko było dla niego. Od miłości po nienawiść.
-Nienawidzę Cię, szujo. -Warknął słabo zaciskając wargi. Mimo wolnie po jego policzku spłynęła pojedyncza łza, którą chciał zachować na czas po śmierci brata. Tylko ta jedna łezka. Łasic zniszczył mu życie, a jednak nie potrafił ruszyć się z miejsca jak by podświadomie, masochistycznie właśnie tego pragnął. Dlatego też nie przeciwiał się dalszym poczynaniom brata. Nim się spostrzegł byli nadzy. Kiedy zdążył odpłynąć ? Bez opamiętania drapać jego plecy i prosić reakcjami swego ciała o jeszcze więcej ? To stało się za szybko. Ale jednocześnie za wolno. Tak bardzo spragniony był swojego dawnego ja. Dawnego życia pozbawionego nienawiści i trosk. Nie musiał szukać wtedy sensu i siły do życia. Po prostu to potrafił. A teraz kochał się na zimnej podłodze z własnym bratem. Zaiście zabawne. Sapnął kiedy dłoń mężczyzny spoczęła na jego członku. Szybko zacisnął wargi i korzystając z tego faktu przewrócił Uchihę na plecy. Nie chciał być tylko rżnięty. Potem by żałował. Jak wielu innych rzeczy w swoim życiu. Zacisnął palce na biodrach Łasica przywołując na jego twarz chodź na chwilę nutkę zaskoczenia. Sasuke uśmiechnął się kpiąco w odpowiedzi jak by chciał w ten sposób pokazać, że już ma to gdzieś. Wyzbył się wszystkich norm. Pragnienie bliskości powróciło. Po woli zaczął zasysać się na członku brata dokładnie obserwując jego reakcje. Przyjemność. Lekko przymknięte powieki. Sharingan zniknął. Wzrok taki jak kiedyś, a jednocześnie tak bardzo inny. Długowłosy nie dał mu tej satysfakcji i w momęcie kiedy miał dojść ponownie przewrócił go na plecy dla pewności zaciskając palce na jego nadgarstkach. Wszedł w niego jednym płynnym ruchem jakoby chciał podkreślić, że nie jest tą samą osobą co kiedyś. Albo raczej chciał sam siebie do tego przekonać. Sasuke syknął cicho, ale z jego ust nie wydostał się żaden bardziej zdradziecki dźwięk.
-Jesteś dobrą dziwką braciszku. -Szepnął mu do ucha Itachi z zamierzonym efektem powodując dreszcze na plecach chłopaka. -Szkoda, że tylko jednorazową.

                                                                   ***
Itachi czuł ciepło czyjegoś ciała mieszające się z chłodem dochodzącym od betonowej podłogi. Krzywiąc się delikatnie, otworzył oczy wpatrując się w śpiącą posturę swojego młodszego brata. Chłopak ewidentnie był wykończony, ale jak małe dziecko trzymał się szyi Uchihy. Mimo iż jego powieki były zamknięte, a oddech unormowany nadal podświadomie nie chciał pozwolić by ta chwila minęła. Pragnął jej, mimo iż po wszystkim trudniej będzie się podnieść. Bo na pewno nie spodziewał się po Itachim ,, Przepraszam za wszystko, kocham Cię, wróćmy razem do domu. " To były tylko szczeniackie, niespełnione marzenia które zawsze będą nawiedzać jego umysł. Łasic ostrożnie wstał, kładąc ciało chłopaka na pomiętym płaszczu Akatsuki. Ubrał się i po chwili zastanowienia w ciszy podszedł do młodszego brata. Uklęknął przed nagim ciałem wyciągając w jego kierunku dłoń. Przez chwilę spoczęła ona na szyi Uchihy gotowa zabić. Powieka ciemnowłosego drgnęła, a z ust wydobyło się nie kontrolowane westchnięcie. Dłoń powędrowała na głowę młodzieńca przeczesując ciemne kosmyki z zapomnianą już dawno delikatnością. Dróga ręka znalazła się na oczach Itachiego powstrzymując niechciany potok emocji.
-Przepraszam maleńki. -Szepnął cicho pochylając się nad nim by obdarować zdradzone ciało ostatnim pocałunkiem. Postać mężczyzny szybko się wyprostowała i zaczęła zmierzać ku wyjściu. Jeszcze nie był gotowy. Ale wlał w niego kolejną dawkę nienawiści. Pytanie czy tym razem to znowu nie wystarczy. Był jego przeklętym koszmarem.


środa, 25 marca 2015

SasuNaru ~. Wola ognia.

Od Autorki : Trochę to trwało, ale wygląda na to, że się wyrobiłam z czasem. Nie wiem już kompletnie jakie paringi tworzyć i jak pisać by było ciekawie. Pomocy ? Wena trochę mnie naszła, więc wracam z jednym, nudnym one-shotem. Znowu mój znienawidzony paring... ygh.
Paring : Sasuke x Naruto
Z Anime : Naruto

Ciemne oczy pełne chłodu. Przepełnione czymś, czego nie mógł nigdy zrozumieć. Coś, przez co odszedł. Powód tej całej farsy, która polegała jedynie na jego lekceważeniu sprawy i mojej pogoni za przeszłością. Za tym co było. Wiedział, że to nie możliwe, by było jak dawniej. Gdzieś w głębi duszy po prostu to czuł. Tyle razy wychodził na przeciw tym ciemnym oczom, pozbawionym wyrazu. Innym niż kiedyś. Ty cały stałeś się całkowicie inną osobą. Zemsta. Zemsta i tylko zemsta. Jedyny cel na jakim mogłeś się skupić. Ale on wiedział, że to nie da mu satysfakcji. Coś w zachowaniu Itachiego mówiło, że to jednak nie prawda. Albo może i prawda. Tyle, że im częściej spotykał Uchihę tym więcej szczegółów szczelnie chowanych we wnętrzu jego serca mógł dostrzec. ,,To dla Sasuke" Myślał wtedy gorączkowo starając się wyłonić jak najwięcej szczegółów. Dowiedzieć się prawdy. Na próżno. A teraz ? Nikt w wiosce nie miał pojęcia, że Naruto popadł w depresję. Po ostatnim spotkaniu z Sasuke było z nim źle, jednak niedługo potem znów wyraził chęć treningu i wrócił do normalnego zachowania. Uzumaki nie wierzył, że ten dzień kiedykolwiek nadejdzie. Że będzie musiał wymuszać uśmiech i głupkowate zachowanie na każdym, małym kroku. Ale gdy ludzie wiedzieli go w tym stanie nie pytali o nic. Wierzyli, że chłopakowi nic nie jest i dalej będzie próbował. Czemu więc nikt nie zaóważył ? Ci którzy uważali się za jego prawdziwych przyjaciół ? Nie miał nikogo. Kompletnie. Każdy go opuścił. Ten dzień był taki sam jak każdy inny. Chłopak zjadł mizerne śniadanie nie mogąc nawet patrzeć na swoje, niegdyś ulubione ramen po czym wyszedł na miasto z Sakurą i Sai'em. Wiele trudu wkładał w to, by dalej bawić się w debila podrywającego różowowłosą na każdym kroku. Następnie czekała go wizyta u Hokage i dom. Nareszcie. Samotnia w której mógłby być tylko sam. Marzenia. Po niezbyt ciekawej rozmowie z Kakashim, zapewne zadziwiając mistrza udało mu się uciec. Nie mając lepszego pomysłu na miejsce w którym nikt by go nie znalazł po prostu udał się nad wodospad. Tam gdzie ćwiczył tworzenie rasen-shurikena. Technika pozwalająca niszczyć przewody chakry przeciwnika. A mimo to... na co ona mu się przydała ? Prychnął pod nosem. Leniwym ruchem zciągnął z siebie górną część odzienia, po czym wskoczył na drewniany podest. Odetchnął cicho wkładając głowę pomiędzy strumień wody i zamknął oczy chociaż przez chwilę chcąc wyrzucić z głowy niechciane myśli. Uchiha, Uchiha. Wszędzie, o czym kolwiek pomyślał przed oczami miał tego dupka. Ile czasu na niego zmarnował ? Jak długo miało się ciągnąć jeszcze jego szaleństwo i chora tęsknota za tymi ciemnymi oczami ? Za niskim, seksownym głosem potrafiącym jednocześnie wpawić go w zdenerwowanie jak i rozczulić. Pragnienia. By go zobaczyć, dotknąć czy usłyszeć. Wiedział, że już nie będzie za nim gonił, ale jak to mówią... to wszystko tak łatwo nie przechodzi. Blondyn szybko pokręcił głową starając się wyrzucić z głowy te niedorzeczności. Chwila nieuwagi i poczuł jak coś, a raczej ktoś łapie go delikatnie za biodra. Zamarł nie zdolny do wykonania jakiego kolwiek ruchu. Jego brew uniosła się znacząco ku górze. Zboczeniec ? Pomyślał i kiedy miał się odwrócić by zadać temu komuś cios poczuł tę chakrę. Jego źrenice rozszerzyły się w szoku, a blondyn niebezpiecznie ugiął się na nogach gotów w każdej chwili spaść w dół wraz z nurtem wody. Niestety silne ręce mu na to nie pozwoliły, a uścisk znacząco się zwiększył.
-Sasuke...-Mruknął cicho, niedowierzająco. Chyba śnił. Albo miał urojenia od tej swojej depresji. Ale na prawdę, to było wspaniałe urojenie. Po woli odwrócił się do niego przodem, jednak nadal nie będąc pewnym, czy jeśli to zrobi wszystko się nagle nie skończy. Jak przebicie bańki mydlanej. Szczęście w końcu było bardzo ulotną i złudną rzeczą. A nawet jeśli Uchiha na prawdę wrócił... to po co ? By go wykończyć ? Czy może, by się nad nim poznęcać ? Wszystko było możliwe.
-Przepraszam. -Mruknął po dłuższej chwili ciszy, zakłucanej jedynie przez pędzącą ku ziemi wodę. Naruto nie odwrócił się. Zamarł. Pozwolił aby ciężka głowa chłopaka opadła na jego ramię, przysłaniana ciemnymi włosami. -Przepraszam... -Szepnął jeszcze ciszej, niżeli było to możliwe. Ale Uzumakiemu to wystarczyło. Nie musiał znać powodów. Uchiha nigdy mu ich nie zdradzał. Zawsze było tylko ,,nie muszę Ci niczego tłumaczyć". Blondyn uśmiechnął się delikatnie pod nosem i obrócił do przyjaciela zawieszając ręce na jego bladej szyi.
-Już w porządku. -Odpowiedział równie cicho głaszcząc jego włosy. Czuł łzy spływające mu po nagim ramieniu. Nie pytał o nic. Wyglądało to tak jak by odejście chłopaka do Orochimaru w ogóle nie miało miejsca, a co więcej ich relacje natychmiastowo się zmieniły. Na inne, bardziej... intymne.

Naruto wrócił z Sasuke do wioski. Zdołał się jedynie dowiedzieć, że Itachi Uchiha nie żyje. Że Sasuke dowiedział się całej prawdy o bracie i postanowił wrócić. Z biegiem czasu Uzumaki zaczynał go rozumieć. Zemsta była dla niego wszystkim. Potem okazuje się, że to było tylko złudzenie, a to co sam porzucił już nie może odzyskać. Porzucił Naruto. Więc nie wiedział dlaczego ten przyjął go do siebie w taki, a nie inny sposób, nie zaszczycając go nawet swoimi pytaniami. Wszystko było inne niż kiedyś. Wszystko się zmieniło. A przede wszystkim ich przyjaźń. Bo przyjaźnią już tego nie można było nazwać. Wszystkie uczucia jakimi kiedyś darzył Itachiego zdołał przelać na całkowicie inną osobę, która nadal miała w sercu wolę jego brata. Własnie dlatego Uzumaki Naruto był dla niego taki niezwykły. Wola ognia to na prawdę ciężki orzech do zgryzienia... czasami ulega jej nawet największy dupek.


środa, 18 marca 2015

Matt x Mello ~. Papieros.

Od Autorki : Obiecany shot dla : Julia Wiśniewska. Może nie jest jakoś wybitnie twórczy, ani kreatywny, ale mam nadzieję, że komuś się spodoba. Nie znam za dobrze Matt'a więc, trochę mi chyba nie wyszło, no ale cóż... :p Następny pojawi się również zamówiony paring : Kakuzu x Sasori.
Paring : Matt x Mello
Z Anime : Death Note

-Znów palisz ? -Posępny głos Mello rozniósł się po pokoju wraz z gęstym dymem papierosowym wydychanym przez drógiego osobnika. Wzrok blondyna czujnie lustrował postać siedzącą w kącie parapetu. Chłopak był przystojny. Miał najwyżej siedemnaście lat, a na jego twarzy malowała się czysta beztroska i odprężenie. Prychnął cicho kiedy w odpowiedzi otrzymał jedynie kolejną dawkę wydychanego przez niego dymu. -Mówię do Ciebie. Zobaczysz, sprawię, że zapomniesz o tym nałogu. -Warknął już nieco bardziej podirytowany. Nienawidził tego zachowania. Co prawda, był porywczy, ale to właśnie sprawiało, że Matt był tak nie znośny jak i spostrzegawczy. Na początku za cholerę nie mógł pojąć, dlaczego ten głupi palacz z czarnym poczuciem humoru trafił do domu takiego jak ten. Nie był w stanie tego przyswoić swoim nadprzeciętnym umysłem. Zawsze przy tym człowieku bardzo łatwo wpadał w furię. Mimo iż na jego twarzy malowała się satysfakcja, gdy przypominał sobie, że chłopak nie jest przed nim, a zajmuje tylko trzecie miejsce to nie było to samo co teraz. Mógł go nie cierpieć, a jednocześnie, może nawet nie świadomie rzucać w jego kierunku zainteresowane spojrzenie. Bo z jakiego innego powodu by tu przylazł ? Mello zrzerała ciekawość. Dlaczego taki typek jak on jeszcze nie podjął żadnych kroków ku karierze ? Mimo iż wiedział, że nie zostanie następcą L'a, a ma jakiś tam talent do tej pory nie podejmował żadnych konkretnych kroków w kierunku przyszłości. Czasu za to było coraz mniej. Niedługo skończy osiemnaście lat... i co potem ? Jedynym powodem jaki przychodził mu do głowy był Near. Dobrze wiedział, że białowłosy darzy tego głupiego typka jakimś rodzajem sympatii. Nie był jednak w stanie powiedzieć jak daleko to zaszło. Szybko pokręcił głową wywalając z niej te głupie pytania. Dlaczego niby miałby się przejmować nim ? Nie był takim typem człowieka. Nie troszczył się o innych. Był emocjonalny, ale rozsądny. Znał już ból związania się z kimś. Przywiązania. Nigdy nic dobrego z nich nie przychodziło. Ani za życia, ani po śmierci.
-Słyszę. -Odezwał się w końcu, jednak z wyraźną niechęcią w głosie przerywając swoje rozmyślania. Mello jak na geniusza przystało rejestrował każdy, nawet najmniejszy szczegół jego twarzy. Od irytacji spowodowanej przerwaniem jego błogiej ciszy, aż do minimalnego, dobrze skrywanego zaskoczenia. W końcu jego wzrok powędrował na blondyna, jednak wymiana spojrzeń przebiegła w ciszy.
-Grzeczniej rudzielcu. -Burknął w końcu nadąsany i jak gdyby nigdy nic przysiadł się obok niego na parapecie. W końcu to także jego dom. Może siadać gdzie chce i kiedy chce. A bynajmniej tak to sobie tłumaczył. Jego umysł nie zniósłby myśli o tym, że robi to na specjalnie, by znaleźć się bliżej tego głupiego rudzielca. Tak, zwalić wszystko na jego poczucie własności było najodpowiedniejsza opcją. -I zgaś tego peta. -Dodał jeszcze kiedy do jego nozdrzy dotarł mocniejszy, drażniący zapach.
-Ja Ci czekolady nie zabraniam. -Parsknął rozeźlony wiedząc, że trafia w czuły punkt. Matt spodziewał się wybuchu, krzyków, a może nawet ciosa w policzek, ale ku jego zaskoczeniu nic takiego nie zastąpiło. Widok jeszcze większego zaskoczenia na jego twarzy był dla Mello największą satysfakcją. I wtedy zdał sobie sprawę, że na prawdę to lubi. Zaskakiwać tego głupiego palacza. Był dla niego jak niedopalony papieros. Mimo iż już prawie całkowicie wypalony nadal ma w sobie coś co warto spopielić do końca. Smak znasz już na wylot, a jednak nadal coś pozostaje. Coś co może się okazać czymś czego jeszcze do tej pory nie znałeś.
-Co masz zamiar zrobić ? -Zapytał zaczynając kolejny temat który pewnie i tak skończy się na odpowiedzi. Już sam fakt, że słodyczorzerca chciał rozmawiać z tym idiotą był nie do pojęcia. Nie dla kogoś kto nie miał by ponad przeciętniej inteligencji. Mimo iż pytanie nie zostało sformułowane dokładnie, to Matt wiedział o co mu chodziło. Wyjął z pomiędzy warg całkowicie wypalonego papierosa by następnie zagasić go na wszelki wypadek o ramę okienną.
-Wiesz co lubię. -Okrężna droga odpowiedzi. Nie zadowoliło go to, jedynie wzbudziło ciekawość. Zmarszczył brwi i spojrzał na rudzielca dziwnie.
-Elektornika ? Szpiegostwo ? -Zapytał wymieniając pierwsze rzeczy jakie przyszły mu do głowy. No cóż, skoro już okazał ciekawość nie odpuści. Nie lubił być niedoinformowany.
-Może kiedyś Ci powiem. -Stwierdził z niejakim rozbawieniem schodząc nagle z przyjemnie chłodnego miejsca na którym jeszcze przed chwilą siedział i palił te swoje papierosy.
-Chcę to usłyszeć teraz. -Zaprzeczył zaraz blondyn marszcząc brwi i zanim zdążył pomyśleć, o czym raczej nie zapominał, kierowany instynktem wstał i uwiesił się na szyi chłopaka wpatrując ukradkiem w jego przystojną twarz.
-Mello robisz się strasznie czuły. -Zaóważył rudy udając zaniepokojenie w głosie.
-Ale Ci się to podoba. -Dodał chytrze nie spuszczając z niego spojrzenia. O nie... dostanie to po co tu przyszedł. Drógie dno, którego nie był świadomy. Jeszcze. Jego genialny umysł, jeszcze nie dopuścił do siebie prawdziwego sensu podążenia za tym, który tak go irytował. Matt nie odpowiedział. Tym razem czuł, że obaj jakoś nie mają ochoty się sprzeczać. Mello nie posyłał mu tych swoich chytrych uśmieszków, a on nie błyskał czarnym humorem. Ta sytuacja była dziwnie... intymna ? Nie do wyobrażenia było również to, że Matt w pierwszej chwili kiedy ciało blondyna dotknęło jego własnego poczuł podniecenie. Jako trzeci z geniuszy był w stanie dopuścić nawet to, że podoba mu się chłopak. Ale już nie to, że musiał być to akurat ten arogancki, czekoladożerny blondynek.
-Będziesz tego żałował. -Stwierdził z lekkim rozbawieniem obracając się w stronę Mello przodem.
-Geniusze nigdy niczego nie żałują. -Prychnął dumnie niemal od razu korzystając z okazji. Obaj zdecydowali się na to w tym samym czasie. Usta dwóch następców L'a połączyły się w drapieżnym, pozbawionym czułości uczuć. Nie chcieli uczuć. A przynajmniej nie w pierwszej chwili. Była bowiem ona przesiąknięta jedynie pragnieniem i tęsknotą. Z tego można było wywnioskować od jak dawna trwała ta ich gra. Wszystko potem potoczyło się szybko. Mello w przypływie szaleństwa oplótł nogami w pasie rudzielca pozwalając by ten nie przygotowany na taki ruch z jego strony runął na podłogę przygniatany ciałem swojego przyszłego kochanka. Ale nawet to ich nie zatrzymało. Blondyn bez ceremonialnie zaczął zdejmować z palacza kolejne ciuchy. Obaj nie pozostawali bierni na pieszczoty drógiego. Mimo iż nigdy, żaden z nich by się do tego nie przyznał potrzebowali się jak narkotyki. Kto wie, może nawet bardziej niż czekoladę i papierosy. Mimo genialnych umysłów nastolatków nie dbali o to, że ktoś mógłby ich nakryć w tej pozycji. Żaden jakoś się tym nie przejmował, a miało by to opłakane skutki. Chociaż... Mello zaśmiał się w myślach kiedy pomyślał o jakimś biednym dziecku zastającym dwóch rozpalonych niczym dziwki mężczyzn pieprzących się na podłodze. Mmm... jaka ciekawa wizja. Matt skutecznie zwrócił na siebie jego uwagę mocniejszym przygryzieniem różowego sutka.
-Zamierzasz pójść na całość ? -Zapytał rozbawiony chociaż musiał przyznać, że ta pieszczota zamroczyła jego umysł. Mimo częściowego podniecenia, nadal mógł poczekać. W sumie, lepiej byłoby gdyby tak właśnie się stało.
-Czemu nie. Skoro już zacząłeś. -Stwierdził niewinnie Matt uśmiechając się pod nosem z lekką kpiną. W sumie jemu też to pasowało. Przez chwilę nawet zapomniał o papierosach.
-Zapomniałeś o papierosach. -Powiedział dumnie blondyn siadając wygodnie na biodrach oprawcy. Obaj byli już tylko w spodniach, ale było to całkiem przyjemne. Dodatkowo widoki umięśnionego brzucha czy klatki też nie były złe.
-I co z tego ? -Zapytał Matt udając naburmuszenie.
-Mówiłem, że o nich zapomnisz. -Stwierdził rozbawiony pozwalając na tą chwilę zapomnienia. -Następnym razem sprawię, że nie będziesz o nich pamiętał przez kilka dni.
-Hmm.... to będziesz musiał się bardzo postarać, mój drogi.


środa, 4 marca 2015

Tom x Harry ~. Połączenie cz.1

Od Autorki : Dzisiejszy one-shot będzie nieco krótki i koślawy, bo nie miałam zbyt wiele czasu by go napisać (aż 30 min. -_-), ale mam nadzieję, że komuś chodź trochę przypadnie do gustu, może i ze względu na Paring który chyba najbarzdziej ze wszystkich rajcuje mnie w HP. Ten pomysł jednak mi się podoba co do wątku połączenia Voldiego i Harrego, że może napiszę dłuższe opowiadanie na moim drógim blogu. Co wy na to ? :3 Piszcie w komentarzach, czy chcielibyście coś takiego przeczytać.
Paring : Tom x Harry
Film : Harry Potter

Wybraniec. Chłopiec, który przeżył. Harry James Potter. Kim tak na prawdę był? Próbował odpowiedzieć sobie na to pytanie od przeszło pięciu lat, kiedy w małej, koślawej klitce na morzu pojawił się Rubeus Hagrid obwieszczając mu, że jest kimś niezwykłym. Że jest czarodziejem i to nie byle jakim. Już wtedy w jego głowie narodziło się to pytanie. Kim ja właściwie jestem? Piąty rok nie potrafił znaleźć odpowiedzi, która coraz bardziej go drażniła, a on szukał jej coraz bardziej niecierpliwie. Kim jest Harry Potter? Wybawicielem? Czy nieudolnym nastolatkiem, który nie potrafi zapanować nad własnymi emocjami, a co dopiero pokonać Voldemorta. Był żałosny. Widząc swoje odbicie w lustrze takie właśnie miał wrażenie.
-Chłopcze! Prędzej na dół! Nie będę tolerować twojego spróźnialstwa rok w rok! -Warknął widocznie podirytowany Pan Dursley, przemieszczając się w dół po małych schodkach, aż drewno zatrzeszczało pod ciężarem mężczyzny. Chcąc nie chcąc Harry musiał w końcu oderwać się od lustra. Szybko otarł ostatnie ślady łez na swoich policzkach i stwierdzając, że wygląda jak zawsze wyszedł z pokoju ciągnąc za sobą walizkę, która spadając z pojedynczych schodków robiła charakterystyczny hałas. Następna była sowa, a już po chwili czarodziej siedział obok swojego domniemanego ,,wuja" wpatrując się przed siebie pustym wzrokiem. Mijana droga nie była zbyt niezwykła. Wszędzie jak to w dzień roboczy można było dostrzec mugoli i wiele samochodów które miały pomóc ludziom nie spóźnić się do pracy. Niebo stawało się zachmurzone, a już po chwili ulice spowił delikatny deszczyk, który na nikim nie zrobił wrażenia, bo mugole nawet nie powyciągali swoich popularnych parasolek. Wszyscy się gdzieś spieszyli. Biegli. Przepychali. Szczerze powiedziawszy Potter nie podzielał ich zachowania. Siedział wyjątkowo spokojnie na swoim miejscu, mimo iż zawsze kiedy wracał do Hogwartu ledwo mógł się powstrzymać przed uśmiechami i nieodpowiednim zachowaniem. Teraz nie czuł nic. Całe wakacje nie dostał ani jednego listu od swoich ,,przyjaciół". A bynajmniej kiedyś ich za nich uważał. Nie licząc tego feralnego incydentu z dementorami, całe wakacje siedział zamknięty w czterech ścianach pokoju Privet Drive 4 i cierpiał. Każdy dzień, minutę, a nawet sekundę. Każdej nocy śnił mu się umierający tuż obok niego Cedrik. Nie miał się z kim podzielić swoim cierpieniem i to najbardziej go bolało. Nie mógł nikomu powiedzieć, tego co czuł. Dlatego też nikt nie wiedział, że Diggor'iego i Pottera łączyło coś więcej niż tylko przyjaźń. Początkowo byli sobą po prostu zainteresowani. Jeden popierał drugiego i akceptował takim jakim jest, co chyba dopuściło właśnie do najważniejszego. Przez ponad kilka miesięcy chodzili ze sobą. Trzymając to całkiem skutecznie w sekrecie spotykali się niemal każdej nocy, opowiadając o przeszłości, pozwalając sobie na czułe gesty, ćwicząc umiejętności magiczne i fizyczne, a niekiedy nawet się kochali. To nie był zwykły związek. To była pierwsza, prawdziwa miłość Wybrańca. Nic więc dziwnego, że po kilku tygodniach pisania bezsensownych listów do Rona, Hermiony, Syriusza, a nawet do Dumbledore'a zrezygnował z utrzymywania kontaktów. Najbardziej zawiódł go jednak ojciec chrzestny. Czuł, że za tym kryje się powód, ale nie zmieniało to faktu, że chłopak stał się niestabilny psychicznie. Jego zamyślenie było tak wielkie, że nawet nie spostrzegł kiedy znalazł się w pociągu, a następnie w Wielkiej Sali. Dopiero tam zobaczył Rona i Hermionę. Widocznie chcieli z nim porozmawiać, bo dziewczyna wstała patrząc na niego błagalnie, natomiast Weasley bawił się nerwowo palcami. Zdał sobie sprawę, że Harry jest wściekły. Ale ku ich zaskoczeniu ten jedynie przeszedł obojętnie by zaraz usiąść po drugiej stronie stołu Gryffonów i całkowicie ich zignorować.
-Harry, my... -Zaczęła dziewczyna czując, że jeśli teraz tego nie powie, to będzie miała poważny problem.
-Milcz. -Warknął Potter złowieszczo przez chwilę zaskakując samego siebie. Magia wokół niego zawirowała, ale nie była taka jak zwykle. Świecie które unosiły się nad jego głową na chwilę przygasły, zwracając tym samym wzrok dyrektora Hogwartu jak i pozostałej dwójki przyjaciół. Ale on już się tym nie przejął. Czuł jedynie wściekłość, którą chciał wyładować. Za wszelką cenę. Kiedy Drops zakończył jak zawsze swoją przemowę, a pierwszoroczni zostali przydzieleni bez ceregieli, sięgnął po tosta i sok dyniowy opróżniając szklankę w ekspresowym tempie. Hermiona nie odważyła się już odezwać ani słowem. Nadal była w szoku po wyczuciu tak zimnych emocji Gryfona, ale nie chciała dać po sobie poznać jak bardzo ją to zraniło i zaniepokoiło. Kiedy tylko skończył jeść wyszedł jako jeden z pierwszych z Wielkiej Sali. Po namyśle stwierdził, że nie chce iść do dormitorium.
-Coś ty mi zrobił. -Szepnął sam do siebie powoli  kiedy wściekłość zaczęła z niego ulatywać tak szybko jak się pojawiła. Potter podparł się o najbliższą ścianę i nieznacznie skrzywił unosząc dłoń ku bliźnie. Od czasu odrodzenia Voldemorta czuł się coraz gorzej. Jego czoło pulsowało często piekącym bólem, a w nocy budził się nie jednokrotnie, bojąc się, że jeśli znowu zamknie oczy, ponownie będzie tym gadem i odczuje jego przyjemność zabijania. To nie było normalne. I wyglądało tak jakby Wybraniec stawał się całkowitą jednością z samym Czarnym Panem.
-Doładnie, mój Harry. -Usłyszał nagle przy uchu i nieznacznie się wzdrygnął unosząc różdżkę w ułamku sekundy, ale nikogo nie zauważył.
-Wypieprzaj z mojej głowy! -Niemal krzyknął, ponownie wzbierając w sobie tę wielką wściekłość. Ale teraz jej nie chował. Nie odkładał na później. W końcu mógł się wyżyć i to na samym sprawcy jego obecnego stanu. W zamian otrzymał jedynie gadzi śmiech, a już po chwili dołączyła do tego mglista, niewyraźna sylwetka młodego Toma Riddla. Potter skrzywił się delikatnie widząc tak wielką zmianę w wyglądzie swojego oprawcy. Zdecydowanie łatwiej było mieszać z błotem beznosowego węża, niż normalnego człowieka, do tego przystojnego. Szybo się zganił widząc zadowolony wzrok ślizgona. No tak, czytał mu w myślach. -Jak? -Zapytał cicho, wiedząc, że póki to tylko umysł nic mu nie grozi. Snape nauczył go oklumencji na tyle, by nie dać przejąć czarnoksiężnikowi nad sobą władzy i nie zaglądać w jego wspomnienia nieproszony. Ale powstrzymać gada przed wchodzeniem go jego głowy, przesyłaniem mu własnych emocji, a nawet materializowaniem się obok - nie mógł.
-Chyba zapomniałeś z kim rozmawiasz. -Stwierdził spokojnie Riddle zajmując się przewracaniem w palcach własnej różdżki.
-Jaki jest twój cel? -Warknął cicho Gryfon zaczynając iść przed siebie. Nie mógł od niego uciec, ale na wszelki wypadek postanowił przenieść się w bardziej odpowiednie miejsce. Jeszcze mu brakowało, aby zza rogu wyskoczył Malfoy, albo jakiś wścibski dzieciak i doniósł na niego dyrektorowi. A z nim na pewno nie miał zamiaru rozmawiać.
-Dobrze wiesz. -Stwierdził ze spokojem czarnoksiężnik, jak zawsze wyzutym z emocji głosem.
-Przejąc kontrolę nad moim ciałem. Albo przekazać mi swoje ideały bym się załamał i zdjął osłony Oklumencji pozwalając Ci mnie wykończyć od środka. -Zadrwił zatrzymując się tuż przed pokojem życzeń. Przymknął oczy i na chwilę skupił się, przywołując do głowy odpowiednie miejsce. ,,Tam gdzie będę mógł odpocząć". Na białej ścianie po woli zaczęły się pojawiać wielkie, charakterystyczne drzwi. Harry był już przyzwyczajony do toczenia rozmów z Voldemortem o ile można było to tak nazwać. Nie był to pierwszy raz kiedy ten włamywał się do jego umysłu. Chłopak przymknął powieki i przysiadł na jednym z foteli czekając na jego ruch. Mimo zmęczenia nadal pozostawał bardzo czujny. W końcu wiedział z kim ma do czynienia. I wiedział ile Riddle potrafi. A najbardziej niepokojące było to, że nie może powiedzieć o swojej przypadłości nikomu. Ufać komuś po za sobą. Chociaż w sumie sobie również nie mógł już ufać. Od chwili w której Tom posiadł umiejętność odwiedzania jego świadomości.
-Nie taki był mój zamiar, ale to też ciekawe pomysły. -Stwierdził z nutką sarkazmu ruszając przed siebie dostojnym krokiem, by w końcu zasiąść na przeciwko Pottera, który zmarszczył brwi. Czasami niczego nie rozumiał. Voldemort którego znał był mordercą, łatwo wpadał w szał i na pewno nie zachowywał się dostojnie. Wyglądało to tak jakby Czarny Pan cofnął się wiekiem co najmniej o kilkadziesiąt lat.
-Trafne spostrzeżenie.
-Powiedziałem, żebyś przestał grzebać w mojej głowie! -Krzyknął Gryfon ponownie starając się ujarzmić ten denerwujący stres i wściekłość ogarniającą każdą komórkę jego ciała. Za to ten morderca najwyraźniej dosyć dobrze się bawił, bo co chwila powstrzymywał się typowo ślizgońskimi gestami przed ironicznym śmiechem, czy chodź by drgnięciem twarzy.
-Cóż Harry, wygląda na to, że rozumiesz jak się czułem kiedy za każdym razem mi uciekałeś. -Stwierdził rozbawiony w końcu zaprzestając denerwującej zabawy różdżką. Potter musiał przyznać mu racje. Potworne uczucie. Zacisnął zęby i pokręcił chwilę głową powodując, że kości w jego kręgosłupie prztyknęły, a ból blizny nieco osłabł. Zanim zdołał zauważyć Voldemort stał tuż obok niego, ale kiedy cisnął w czarnoksiężnika pierwszym lepszym zaklęciem spanikowany, ten tylko uniósł brew ku górze jakby chciał powiedzieć ,,Daj spokój i tak zrobię co chcę, bo nie masz jak się przed tym obronić. To dzieje się tylko w twojej świadomości". Niestety to jeszcze bardziej go zdenerwowało.
-Przejdź do rzeczy. Chcę ograniczyć te rozmowy do minimum, nim Cię nie zabiję... -Wysyczał z mocą chłopak, wpatrując się pewnie w szare oczy oprawcy.
-Więc, tylko ja będę czerpał przyjemność z nadchodzących spotkań. A uwierz mi, będzie ich o wiele, wiele więcej. -Zaśmiał się gorzko odgarniając ciemny kosmyk włosów za ucho. Nie czekając na odpowiedź pochylił się nad Wybrańcem i jednym krótkim machnięciem różdżki spowodował, że ten znieruchomiał. Na taką okazję Riddle tylko czekał. Uśmiechnął się kpiąco i szepnął tuż nad jego uchem : -Całkiem zabawnie jest obserwować jak bardzo jesteś bezbronny, Potter. Twoja krew dała mi siłę i mogłem ponownie się odrodzić. Spojrzeć na świat z moich starych, młodzieńczych perspektyw. I podoba mi się to. Ale najlepsze dopiero przed nami. Dopiero wtedy kiedy będziesz mnie błagał bym w końcu Cię zabił zakończę twoje męki z przyjemnością przejmując ciało, zarówno jak i umysł, i dręczyć Cruciatusem nim nie zdechniesz z bólu... jednak tortury psychiczne najbardziej uwielbiałem za młodu. -Harry zadrżał. W momencie kiedy usta ślizgona brutalnie nakryły jego własne, zrozumiał o co mu chodziło. Nie miał się jak bronić. Był więźniem własnego umysłu. Więź, którą niegdyś wykorzystywał do własnych celów stała się teraz jego największym przekleństwem. Bezwiednie nieco opuścił barierę umysłu, a wspomnienia o Cedriku przeszyły go na wskroś powodując potoczenie się pojedynczej łzy po policzku. Nie chciał by ktoś inny go całował. Nie on. Nie morderca jego rodziców.
-No proszę. -Zamruczał Voldemort z zadowoleniem przeglądając udostępnione myśli w umyśle chłopaka i odsunął się przejeżdżając palcami po swoich wargach na których miał ślad po ugryzieniu Pottera w wargę, -To staje się zabawniejsze niż myślałem. -Stwierdził, nagle zaczynając znikać. Jego sylwetka się rozmywała. -Na razie tyle mi wystarczy Harry. Ale przyjdę po więcej. Do tego czasu wyczekuj mnie. Żyj i módl się o swój los, który jest już przesądzony.


poniedziałek, 2 marca 2015

Drarry ~. Przeznaczeni

Od Autorki : Wygląda na to, że po raz pierwszy piszę coś z poza anime na tym blogu. :D Mam jednak nadzieję, że ktoś się tym zainteresuje i pozostawi w nagrodę komentarz. Dziękuję ,,Aiko 1407" za miłe słowa i wszystkim którzy w ostatnim czasie komentowali mojego bloga. Jestem dumna, że udało mi się zachęcić chociaż te kilka osób do czytania moich wypocin, którze dzięki Wam, być może nie są całkowicie bezwartościowe. ;3 Zapraszam do czytania.
Paring : Draco x Harry (Drarry)
Z filmu : Harry Potter

Harry Potter leciał przed siebie nie wiedząc do kąd i gdzie właściwie się kieruje. Po nie zbyt miłej ,,pogawendce" z Dursleyami nie miał ochoty wracać. Po nie zbyt szybkim namyśle zrobił jedyną rzecz która powstrzymała go przed doprawieniem Dursleyowi świńskiego ryjka, ciotce wąsów, a wujowi Bóg wie czego. Teraz jednak nie wiedział gdzie lecieć i zdał sobie sprawę jak głupią rzecz zrobił. Kufer i klatka z Hedwigą została u wujostwa, więc na szybsze wyprowadzenie się nie mógł liczyć. Zabrał ze sobą jedynie różdżkę, w razie potrzeby. Po śmierci Syriusza nauczył się, by zawsze mieć przy sobie broń, a szczególnie tą czarodziejką. Mimo iż było już bardzo niebezpiecznie w związku z odrodzeniem Voldemorta ręce same kierowały miotłę w dół, aż w końcu wylądował znajdując się w niezbyt przyjemnym, ciemnym i zapuszczonym parku. A bynajmniej na park to wyglądało. Harry zostawił Nimbusa 2000 przy większym dębie, po czym zaczął wolnym krokiem  przechadzać się po wyblakłej trawie. Nie znał tego miejsca, a jednak wyglądało bardzo... nastolagicznie. Wielki dąb na samym środku polany najbardziej rzucał się w oczy. Natomiast po jego prawej stronie widniała krystalicznie czysta rzeka kierująca się wolnym nurtem dalej - w swoją nieznaną podróż. Potter przysiadł pod drzewem obserwując jej powolny bieg. Był taki sam jak ta woda. Płynęła. Tak po prostu. Wolno, w swoim tępie w niewiadomym  nikomu, a może nawet sobie kierunku by w końcu zakończyć wędrówkę po znalezieniu celu. Ale w jednym nie był taki sam. Nie wiedział jaki jest jego cel. Zielonooki zmróżył oczy i podciągnął kolana pod brodę. Śmierć Syriusza, odrodzenie Voldemorta, zabójstwo Cedrica. Czy to były odpowiednie wspomnienia dla 16-letniego czarodzieja ? Nie. Mimo pokaźnych zaświadczeń Harry zaczynał wątpić czy ma jeszcze kogoś kto byłby w stanie mu pomóc uporać się z tym ciężarem. Przedtem byli Ron i Hermiona. Dumbleldore, Pani Weasley i jej mąż, Lunatyk, a przede wszystkim Syriusz. Ale Syriusz nie żył. Lunatyk przeżywał jego śmierć nie mogąc się z tym pogodzić unikał Harrego, Weasleyowie nie odpisywali na jego listy podobnie jak i Hermiona. A Dumbeldore... Dumbeldore zawiódł go najbardziej. Słysząc nagły szelest szybko przerwał swoje rozmyślania i z doświadczonym refleksem wstał na równe nogi wyciągając różdżkę z kieszeni spodni po czym skierował ją w miejsce skąd dochodziły hałasy.
-Wyluzuj. -Odezwał się spokojny głos z miejsca gdzie usłyszał szelest. Ten znany głos osoby która niegdyś była jednym z jego największych wrogów. Dracon Malfoy.
-Co ty tu robisz, Malfoy ? -Zapytał ze zmarszczeniem brwi chłopak po woli opuszczając różdżkę. Niegdyś nikt by nawet nie pomyślał, że Harry Potter i Draco Malfoy będą ze sobą tak swobodnie rozmawiać. Ale to nie było wszystko. Na początku wakacji kiedy Potter zaczynał popadać w depresję, to własnie Malfoy wyszedł jako pierwszy z inicjatywą donosząc Dumbeldorowi na swojego ojca i miejsce jego pobytu. Tylko dzięki tej sytuacji dyrektor pojawił się na czas w Ministerstwie Magii ratując Pottera od nieuniknionej śmierci. Na początku nie wierzył, że blondyn mógłby to zrobić. A szczególnie dla jego osoby, ale z czasem okazał się bardziej godny zaufania niż cała zgraja ,,złotych przyjaciół Harrego Pottera". I tak oto Dracon Malfoy został podwójnym agentem zakonu podobnie jak Snape. Jak by tego było mało bliznowaty na własnej skórze miał okazję sprawdzić czy jego słowa są coś warte. Jak się okazało, chłopak się zmienił. Nadal nosił swój pyszałkowaty uśmieszek na ustach, ale ograniczył się do obrażania osób które jako pierwsze z nim zadrą. A to już duży plus.
-Przyszedłem po autograf. -Zadrwił szarooki z delikatnym grymasem zdejmując ze swojego ramienia jakieś liście które musiały się tam znaleźć podczas przemieszczania się między roślinami.
-Daruj sobie. Nie mam ochoty na twoje docinki. -Zbył go cicho ponownie siadając pod wielkim drzewem. Nagle Pottera olśniło, więc uniósł głowę i spojrzał na niego marszcząc brwi. -Jak mnie tutaj znalazłeś ? -Zapytał uświadamiając sobie, że ten fakt jest dla niego nie znany. Nawet za pomocą magii nie mógłby zrobić tego tak łatwo. Gdyby to było możliwe już dawno leżałby trupem w jakimś bajorze. Wtem Malfoy wyciągnął coś zza czarnej marynarki coś co wyglądało jak... kulka ?
-Niezapominajka ? -Zapytał niepewnie marszcząc brwi.
-Przepowiednia. -Sprostował arystokrata i mimo początkowej niechęci do brudu, usiadł obok Pottera podając mu w otwartą dłoń szklaną kulkę.
-Znowu ? -Bąknął wyraźnie niechętnie. Po wydarzeniach w Ministerstwie miał dość przepowiedni na wiele lat. Szybko więc oddał Draconowi przedmiot, ten jednak uniósł dłonie i zacisnął je na jego własnych nie pozwalając wypuścić kulki z rąk po czym wpatrzył się w niego stanowczo swoimi ślizgońskimi oczami. Harry niechętnie odwzajemnił spojrzenie i zacisnął wargi. Westchnąwszy przymknął oczy starając się skupić i uspokoić. -Co z tą przepowiednią ? -Zapytał w końcu powodując, że na ustach Malfoya pojawił się delikatny, zadowolony uśmiech. Dopiero wtedy puścił jego dłonie zostawiając w nich jednak szklany przedmiot.
-To przepowiednia przeznaczonych. -Westchnął wyraźnie z trudem wprawiając chłopaka w lekkie zdziwienie. Draco Malfoy od zawsze nienawidził terminów jak : wieczna miłość, przeznaczony, obiecany itp. Nie podobała mu się perspektywa kierowania jego życiem. Może to właśnie dlatego postanowił zdradzić śmierciorzerców. Blondyn nadal pozostawał jedną, wielką zagadką. -I dotyczy Ciebie i mnie. -Dodał po dłuższej chwili odwracając wzrok. Teraz to już kompletnie zaskoczył Pottera. Zamrugał i bacznie obserwował Dracona który jak na złość właśnie w tej chwili wstał i podszedł do strumyka, by następnie zamoczyć w nim palce.
-Kontynuuj. -Powiedział o dziwo spokojnie Harry odrobinę zaskakując tym Dracona. Cóż... jeśli ślizgon w ten sposób chciał oderwać jego uwagę od ,,jego depresji" to całkiem nieźle mu szło.
-Wiedziałeś, że nasi dziadkowie znali się zanim w ogóle nasi rodzice się urodzili, nie ? -Zapytał w końcu odwracajac się przodem do brązowookiego i zaczął niecierpliwie ugniatać swoje palce.
-Wiedziałem. -Potwierdził skinąwszy głową.
-Tak więc... -Mruknął blondyn z pewną trudnością przełykając ślinę. -Kilka dni temu odwiedził mnie drops (Dumbeldore) i mi to dał... wyjaśnił pewne zatajone fakty... i tak jak by... -Przerwy w mówieniu Dracona nie poprawiały sytuacji. Harry marszczył brwi i odczówał szybsze bicie serca, chodź sam nie wiedział czego się boi. O ile był to strach. A może podekscytowanie ? Kto wie.
-I tak jak by ? -Ponaglił go w końcu podpierając się dłonią o pień drzewa i podszedł do ślizgona uspokajając go swoim magnetycznym wzrokiem. Draco wypuścił powietrze z płuc i wspomożony oczami o kolorze avady dokończył :
-I tak jak by z tego wynika, że moi dziadkowie wraz z twoimi zawarli pakt, mówiący, że będziemy połączeni. -Potter przez chwilę milczał. W końcu jednak na jego ustach wykwitł delikatny uśmiech, a w końcu po dłuższej chwili zastanowienia podszedł jeszcze krok bliżej i wyciągnął ku niemu dłoń, którą blondyn przyjął z pewnym wahaniem.
-I pomyśleć, że wielki książe Syltherinu bał mi się powiedzieć taką błahnostkę... -Zaśmiał się cicho by następnie skierować wzrok na dłoń Malfoya i zacząć po woli kreślić na niej wzorki.
-Zamknij się Potter. -Mruknął bez przekonania ślizgon z pewnym opuźnieniem, co jedynie wywołało kolejną salwę cichego śmiechu wybrańca.
-Zgadzasz się z tym, co powiedziałeś ? -Zapytał nagle bardziej poważnie zielonooki wiedząc, że jednak ta sprawa nie jest taką sobie błahnostką. Było to równoznaczne z zapytaniem, czy Harry Potter, wybraniec, podoba się Draconowi Malfoyowi, śmierciorzercy. Ach, te zakazane romansidła. Fanki będą miały co robić. Pomyślał z goryczą. Przeniósł wzrok na ,,swojego" ślizgona, który po woli starał się coś powiedzieć. Z zadowoleniem Potter zaóważył, że po tej zmianie na dobre Malfoy jest bardziej nieśmiały niż poprzednio i zdecydowanie bardziej ciekawy.
-To zależy. -Powiedział w końcu chłopak zaciskając palce na dłoni wybrańca która akurat bawiła się jego palcami.
-Od czego ? -Ponowił pytanie nie dając za wygraną. ,,O nie Draco, przynajmniej raz, to ja pobawię się w ślizgona i ty powiesz mi to pierwszy". Pomyślał z goryczą cierpliwie czekając.
-Słuchaj, chcę aby było to jasne. Podobasz mi się. -Harry już miał otworzyć usta usatysfakcjonowany, ale Malfoy przerwał mu ruchem dłoni. -Ale nie dlatego, że ktoś tak zdecydował. Polubiłem Cię i tyle, jasne ? -Ślizgonom nie łatwo było mówić o uczuciach. A szczególnie komuś kto był synem Lucjusza. Zielonooki zaśmiał się cicho po czym pociągnął blondyna za dłoń i delikatnie musnął jego policzek.
-Wierzę Ci. Tylko proszę, bądź taki uroczy jak przed chwilką. -Na słowa gryfona odpowiedział już typowo ślizgoński uśmiech.
-Mamy czas prawda. To nie będzie łatwe, ale...
-Chcę spróbować ?
-Dokładnie, Potter.